Ten film byłby genialny, gdyby nie zrujnowały go ostatnie minuty. Należy obejrzeć bez zapoznania się choćby ze słowem opisu. Dramaturgia niedopowiedzeń w pierwszej części jest największym potencjałem tego obrazu. Potem znakomicie odegrana konfrontacja i zapomina się o tym, jak wściekle tendencyjne tu są dekoracje, ten kiczowaty tytuł – to wszystko usuwa się w tło rewelacyjnej psychodramy, której dopisano potem zbyt wiele. Dlatego tylko dobry. Nigdy nie uwierzę do końca filmowi wyjmującemu na zewnątrz nerwy i emocje człowieka, kiedy próbuje do nich dodać coś więcej niż to, czym są same w sobie.
Tak, religijna propaganda. Wnerwiał mnie też krzyż w pokoju rozmowy, ale on się tak nie rzucał w oczy. W dramacie, który się wydarzył, nie było żadnego boga. Nie wiem, dlaczego miesza się go do tego, co następuje później.
To, że jesteś ateistą, nie znaczy, że ktoś nie mógł znaleźć ukojenia w Bogu. Mnie z kolei wnerwia wszędobylska propaganda LGBT...Obstawiam, że jesteś lewakiem, więc gdzie się podziała Twoja tolerancja?
Tępym i twardym nożem kroisz rzeczywistość jak tort. Nic o mnie nie wiesz i nie musisz wiedzieć. Natomiast ja miałem prawo się wypowiedzieć, że ten dramat wybrzmiałby bardziej wiarygodnie, jeśli nie podsuwałoby się widzowi łatwych szufladek, w których mieści się cierpienie bohaterów.
W medialnym ścieku telewizyjnym, lewackich gazetkach oraz sodomickich marszach ulicznych. Od kiedy to propaganda LGBT ma miejsce po stronie prawicy? Skąd taki durny pomysł?
Ale jak sobie wyobrażasz pokój bez krzyża skoro cała akcja rozgrywała się w kościele, a rozmowa między rodzicami w salce kościelnej? Wpływu to jakiegokolwiek na fabułę nie miało zupełnie.
Tu nie ma fabuły, raczej teatr. I rzeczywiście otoczenie nie ma tu na nic wpływu - dlaczego więc wepchano to do kościelnych przestrzeni, a nie na przykład do gabinetu terapeutycznego?
W stanach zjednoczonych bardzo dużo sal kościelnych pełni funkcje gabinetów terapeutycznych bez nacisku religijnego. Tam kościoły są otwarte a nie jak w Polsce dla wybranych.
Nie dostrzegłam w tym filmie religijnej propagandy. Przeciwnie, pod adresem kościołów, a Kościoła Katolickiego w szczególności, padają dość cierpkie uwagi. To prawda, że śpiew chóru w finałowych minutach filmu ma wydźwięk symboliczny, ale nie odczytuję go jako próby nawracania niedowiarków (tym bardziej, że ten który miałby zostać "nawrócony", nawrócenia odmawia), ale w kontekście szerszym. Dla mnie "Odkupienie" nie jest filmem o winie, karze i przebaczeniu, ale opowieścią o daremnym usiłowaniu zrozumienia niepojmowanego, odnalezienia odpowiedzi na pytanie "dlaczego?", która nadaje naszemu życiu sens. To, z czym mierzą się bohaterowie, to niemożność znalezienia sensu w bezsensie, co ostatecznie prowadzi ich do wyzwalającej rezygnacji z jego poszukiwania. Właśnie to od wieków dawała ludziom religia - z punktu widzenia osoby wierzącej nawet jeśli nie wiemy, jaki sens, wierzymy, że jest, bo wierzymy w Boga, który jest źródłem tego ostatecznego sensu. Tak więc nawet tam, gdzie dla Ciebie nie ma boga, dla innych - Bóg jest i jest istotny. Śpiew chóru jest takim symbolicznym poddaniem się, złożeniem broni przed rzeczywistością, która nas przerasta. Wszystko jedno, wierzymy w Boga czy nie.
Na marginesie martwi mnie, że film może dostać gorszą ocenę za "chrześcijańską propagandę", tak jak kino LGBT+ oceniane jest nisko przez niektórych widzów z powodu szerzenia "gejowskiej propagandy". A martwi mnie głównie dlatego, że - jak dowodzi towarzysząca temu wątkowi dyskusja - czyni to obie strony niezdolnymi do podjęcia jakiegokolwiek dialogu.