Uwielbiam takie seanse, mija zaledwie kilka minut i już wiesz, że trafiłeś w dziesiątkę. Jesteś zauroczony, rozbawiony, zainteresowany, festiwalowe zmęczenie odchodzi w niepamięć, jesteś tylko ty i film. Oraz jakieś 2000 innych osób na sali.
Bohaterkę filmu poznajemy w nieciekawej sytuacji, przechodzi właśnie bolesną rehabilitację, poważnie uszkodziła sobie kolano. Szybko jednak cofamy się dziesięć lat wstecz, do dnia, gdy poznała miłość życia. Czarującego, energetycznego, obdarzonego dużym poczuciem humoru i inteligencją mężczyznę, w którego brawurowo wcielił się Vincent Cassel. To Cassel jest sercem filmu, uwodzi odbiorcę swoją charyzmatyczną osobowością, błyskotliwymi żartami, nieprzewidywalnym zachowaniem. Ten film należy do niego.
Od samego początku wiadomo, że miłosna sielanka nie potrwa dług. Sugerują to tropy podsunięte przez reżysera, podpowiada też doświadczenie kinomana. I rzeczywiście, czarujący adorator może i jest szczerze zakochany, ale rodzinna sielanka i osiadły tryb życia nie leżą w jego naturze. Głównej bohaterce przysparza więc ciągłych zmartwień, doprowadzając ją do rozpaczy zdradami i beztroskim podejściem do życia. Po każdym dramatycznym rozstaniu następuje jednak pojednanie, mężczyzna bezlitośnie korzysta z przewagi, jaką daje mu urok osobisty. Kobieta nie jest w stanie się mu oprzeć, więc ich związek zatacza kolejne pętle.
Tak, to film o ciągłych wzlotach i upadkach ekranowej pary. Reżyserka (francuska aktorka, Maiwenn) nie piętnuje jednak mężczyzny, sprawia wrażenie niemniej rozkochanej w nim od bohaterki filmu. Portretuje go więc z wyrozumiałością, ciepło i z fascynacją, nawet go nieco tłumaczy (bohater w pewnym momencie pyta ze zrezygnowaniem: „dlaczego nienawidzisz mnie teraz za te same cechy, za które mnie pokochałaś?”), jakby chciała powiedzieć, że pewnych żywiołów nie można okiełznać, bez przetrącenia w nich tego, co stanowi o ich unikalnej osobowości.
„Mon roi” ma różne słabostki, w scenariuszu nie brakuje elementów nieprzekonujących psychologicznie, fałszywych nut w zachowaniu bohaterów, przesadnej histerii mylonej z dramatyzmem, ale przymyka się na to oko, bo całość jest na tyle dobrze zagrana i poprowadzona z tak ożywczą energią oraz dużą dozą humoru, że o wszelkich minusach prędko zapominamy.
Więcej recenzji i innych wrażeń z tegorocznego Cannes:
https://m.facebook.com/profile.php?id=548513951865584