Świetny duet stworzyli Gena Rowlands i Ian Holm. Szkoda, że tak mało było widać M.
Farrow. Czasem trzeba posłuchać innych, żeby zobaczyć siebie.
dla mnie to film tak na prawdę o amerykańskiej populacji, która zdobywa doktoraty, kończy studia, myśli że jest strasznie intelektualna, a tak na prawdę nie umie uporządkować w swoim życiu nic. bzykają się na bokach, podbierają żony (genialna scena w trakcie spotkania towarzyskiego, kiedy przyszła żona tamtego gościa co był z główną bohaterką. wyrzucala mu że posuwał inna kiedy jej wycinali jajniki. i wyszło że jest zwykłym chu* i zaczął strugać dobrą mine do złej gry. obleśne), nie okazując uczuć dziecią i przez to rośnie kolejne pokolenie pokręconych z niby dobrych domów, ale bez podstaw i miłości.
Bardzo trafny komentarz. Ja kiedy zobaczyłam, że w obsadzie jest Gena Rowlands, byłam pewna, że to film Cassavetesa. A to jednak Allen. Zupełnie inny, taki bergmanowski i jeszcze bardziej refleksyjny, ale równie ciekawy co zwykle.
Niewiele jest rzeczy bardziej złudnych, że "zawsze jest czas, miejsce i siła na diametralną zmianę siebie". Posobne do urodzinowych życzeń "sto lat" i fatalnego w skutkach przeświadczenia (a potem upychania je w prawo), że wszyscy ludzie są równi. Takie zmiany diametralne najlepiej prezentują się w sztuce.