Choć gala otwarcia jubileuszowego, 70. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji odbędzie się dopiero dziś wieczorem, już z samego rana mogliśmy obejrzeć "Grawitację" Alfonso Cuarona, jeden z najbardziej oczekiwanych przez wenecką publiczność filmów. Wątpliwości nie zgłaszamy, tak się otwiera imprezę klasy A!
Ekipa Filmwebu jest już na wyspie Lido: ma ze sobą kamery i mikrofony, notatniki i zaostrzone ołówki, wagony papierosów i kartony witamin. Przez najbliższe 10 dni Michał Walkiewicz, Adam Kruk i Maciek Łuka będą informować Was o tym, co dzieje się na weneckiej ziemi i wodzie. A dziać będzie się sporo:
James Franco zanurzy się w prozę
Cormaca McCarthy'ego (
"Child of God"),
Stephen Frears pomoże
Judi Dench odnaleźć syna (
"Filomena"),
Terry Gilliam zamieni
Christopha Waltza w genialnego hakera (
"Zero Theorem"),
Nicolas Cage zapuści brodę dla
Davida Gordona Greena (
"Joe"),
Hayao Miyazaki powróci do czasów II wojny światowej (
"Kaze Tachinu"),
Kim Ki-Duk będzie okaleczał sfrustrowanego seksualnie bohatera (
"Moebius"), a
Paul Schrader opowie, jak żyć i umrzeć w Los Angeles (
"Canyons"). To tylko niektóre z nazwisk firmujących utwory tegorocznej imprezy. Oglądajcie nasze wywiady i relacje z konferencji, czytajcie recenzje, bądźcie z nami w słońcu i w deszczu. Na dobry początek wrażenia z
"Grawitacji" Alfonso Cuarona. Parafrazując klasykę filmowego marketingu, nawet w kosmosie usłyszą wasz okrzyk zachwytu.
Dryfując w pustkę Są filmy o kosmosie i Filmy-O-Kosmosie.
"Grawitacja" Alfonso Cuarona jest tym drugim – zakorzenionym raczej w kinie akcji niż w prozie szacownych klasyków science fiction, ale równie monumentalnym. Na ekranie wszystko pisane jest wielką literą, zaś każda fabularna linia – bez względu na to, czy chodzi o historię pary astronautów dryfujących w próżni po katastrofie wahadłowca czy ideę konfrontacji z absolutem na modłę pop – wygrana zostaje na najwyższych tonach. Efekt jest piorunujący i paradoksalny:
"Grawitacja" sprawdza się zarówno jako rozsadzające gałki oczne widowisko za wywrotkę dolarów, jak i kameralny dramat rozpisany na aktorską parę
George Clooney-
Sandra Bullock.
Stan nieważkości, martwa cisza, ekstremalne wahania temperatur, samotność, pustka i mrok... O tym, że przestrzeń kosmiczna to nie Lazurowe Wybrzeże, wiemy i bez plansz informacyjnych otwierających film
Cuarona. Następujące po nich, blisko siedemnastominutowe ujęcie naprawy teleskopu Hubble'a oraz brzemiennej w skutkach katastrofy szybko odbiera jednak chęć do ironizowania. Spodziewając się opowieści o kruchej ludzkiej psychice i spoglądaniu w kosmiczną otchłań, będziemy zaskoczeni, jak mocno
Cuaron chwyta nas za gardło i jak konsekwentnie realizuje formułę pompującego adrenalinę dreszczowca. Bierze sobie do serca hitchcockowską maksymę o trzęsieniu ziemi: rzuca bohaterom pod nogi coraz większe kłody i ustawicznie przesuwa granice ich wytrzymałości. Kapsuły i wahadłowce rozrywane są na strzępy, deszcz płonącego żelastwa dziurawi kolejne stacje orbitalne, bohaterowie przypominają kulki w kosmicznym flipperze. Gdyby
Karol Irzykowski mógł zobaczyć, jak dosłownie twórcy potraktowali jego postulat "widzialności obcowania człowieka z materią", doznałby zapewne seksualnego uniesienia.
"Grawitacja" jest filmem tak doskonałym pod względem technicznym, że za uzasadnienie jego powstania starczyłyby w zasadzie dwie sceny: wspominany już, nakręcony w jednym ujęciu prolog oraz wspaniale zainscenizowana sekwencja pożaru na rosyjskiej instalacji.
Cuaron i przeskakujący zawieszoną na progu
"Ludzkich dzieci" poprzeczkę operator
Emmanuel Lubezki potrafią wyeksponować to, co esencjonalne dla historii o "terrorze kosmosu". Podkreślają zarówno grozę klaustrofobicznych, sterylnych przestrzeni, jak nieprzeniknionej, kosmicznej próżni. Inteligentnie wykorzystane panoramy, imponujące ujęcia z pierwszo- i trzecioosobowej perspektywy oraz kontrapunktująca lakoniczne efekty dźwiękowe orkiestrowa muzyka nie pozostawiają żadnych wątpliwości: choć wątki inicjacyjne stanowią fabularny kościec większości utworów
Cuarona, to właśnie niepodrabialna estetyczna tożsamość nadaje jego filmom status dzieł autorskich. I jeśli przy nakręconym za 130 milionów dolarów
"Harrym Potterze" oraz kosztującej 80 milionów
"Grawitacji" Hollywood nie dało rady go zanegować, to Meksykanin może spać spokojnie.
Wkraczająca w pustkę astronautka Ryan (
Bullock) swoją inicjację oczywiście przejdzie i otulona absolutną ciszą narodzi się na nowo. Opowiadając o jej przemianie,
Cuaron ewidentnie uspokaja fanów oczekujących od reżysera jego formatu "czegoś więcej". Nawet jeśli "czymś więcej" ma być szukanie symbolicznej pępowiny wśród plątaniny rur i kabli na okołoziemskiej orbicie oraz wzywanie boskiego imienia przez bohaterkę. To ostatnie zresztą łatwo zrozumieć – bliżej Stwórcy już nie będzie.